Świat Koni niewybrednie atakuje organizacje prozwierzęce - Ratuj konie | Fundacja Międzynarodowy Ruch Na Rzecz Zwierząt – Viva! Świat Koni niewybrednie atakuje organizacje prozwierzęce - Ratuj konie | Fundacja Międzynarodowy Ruch Na Rzecz Zwierząt – Viva!
Świat Koni niewybrednie atakuje organizacje prozwierzęce

Świat Koni niewybrednie atakuje organizacje prozwierzęce

Świat Koni porównuje organizacje ochrony zwierząt do Czerwonych Khmerów. Aktywistów nazywa “wyznawcami”. Oskarża ich o brak wiedzy i o działanie dla zysku. A to wszystko bez żadnych dowodów, nawet anegdotycznych, w pseudodziennikarskim tekście, pozbawionym obiektywizmu i klasy.

“Świat koni” w dziale “Aktualności” opublikował tekst “Jak nas widzą – czyli o wizerunku, obłudzie, głupocie i cynicznej grze o kasę”. Wszystko w dziale newsowym, dziennikarskim, a nie felietonowym czy blogowym. Tekst, pełen oskarżeń bez pokrycia, w przeciwieństwie do innych informacji tej redakcji – udostępniono prawie 500 razy tylko w portalu Facebook. 

Tekst ten z pewnością nie jest też twórczością dziennikarską. Ta powinna się charakteryzować obiektywizmem, dawaniem głosu wszystkim stronom, oparciem na faktach i dowodach, neutralnym i nieemocjonalnym językiem. Ale wszystkich tych elementów w rzeczonym tekście zabrakło. 

Autor tekstu, Sławomir Dudek, skupia się na działalności i publikacjach PETA. Ale konkluduje swój przydługi wywód między innymi jednym procentem podatku. To wprost prowadzi do wniosku, że zarzuty wobec PETA uogólnia na nasze, polskie podwórko. Przez cały tekst przewijają się też mityczne, ale niewymienione z nazwy, organizacje prozwierzęce. Autor stawia je na ławie oskarżonych i skazuje – bez dowodów, a nawet – z pominięciem elementarnej logiki. 

Jako jedna z największych polskich organizacji społecznych, zajmujących się ratowaniem koni, czujemy się w obowiązku odpowiedzieć na ten, nazwijmy to po imieniu – “paszkwil” i obalić wszystkie jego tezy. Uprzedzając oskarżenia – nie chodzi o zasadę “uderz w stół”. Tekst ten uderza w wiarygodność wszystkich organizacji prozwierzęcych, w tym w naszą, choć nigdy i w niczym nie zawiniliśmy. Jesteśmy transparentni, rozliczamy się z każdej pozyskanej złotówki, ratujemy i utrzymujemy tysiące zwierząt rocznie. A mimo to tekst ten został do nas wysłany przez dziesiątki osób, które są oburzone jego stylem i bezpodstawnymi oskarżeniami. 

Fikołek logiczny z PETA w tle

Autor wychodzi od cytatu z PETA: “W idealnym świecie konie miałyby swobodę prowadzenia własnego życia, a ludzie nie stawialiby im wymagań. Konie zasługują na to, by żyć zgodnie z naturą. Jeśli spojrzymy uczciwie na nasze relacje z końmi, musimy przyznać, że decyzję o udziale w jeździe konnej podejmuje wyłącznie jedna strona, z niewielkimi korzyściami dla strony drugiej.”, by zadać pytanie, czy w takim postrzeganiu JEŹDZIECTWA jest pokazywana prawda “o nas i naszych koniach”. 

Problem polega na tym, że autor kompletnie nie rozumie, że nie da się pogodzić tych dwóch podejść do zwierząt. I żadna argumentacja, tym bardziej, oparta na tezach, a nie na dowodach, tego nie zmieni. 

Autor, by udowodnić swoje tezy, analizuje nagrania. Nie wiadomo jakie, gdzie publikowane i przez kogo. Nie wiadomo staje się z akapitu na akapit esencją tego tekstu. 

Przecieki do mediów głównym problemem?

Autor przytacza przykład, który przykładem nie jest. Powołuje się na nieokreślone nagrania, na których konie podczas zawodów jeździeckich odmawiają jeźdźcowi skoku lub pójścia w danym kierunku. I za to są karane uderzeniami ostrogami, mocnym szarpaniem wodzami lub batem. Zaraz potem konkluduje, że takie sytuacje były typowe dla “kiedyś”. Ale dziś już się nie dzieją, bo wywołują reakcje publiczności i sędziów, którzy za jeźdźców nakładają kary. Jednak ten dowód nie zasługuje nawet na rangę anegdodycznego, bo autor nie przytacza ani jednej sytuacji mającej udowodnić jego tezę. Co więcej – takie rzeczy wciąż się dzieją. Bez względu na kary – jeźdźcy wciąż stosują przemoc wobec koni na oczach sędziów i publiczności. Zatem – czy poza areną zawodów takie rzeczy się na pewno nie dzieją?

Spieszymy z pomocą, żeby autor tekstu sam nie musiał robić research’u: 

2019

Dziennikarze stacji ABC News ujawnili, że setki koni, które wcześniej brały udział w prestiżowych wyścigach w Australii, trafiły do rzeźni. Tam były maltretowane, trzymane w ciasnych pomieszczeniach, rażone prądem, bite i kopane. Umierały w męczarniach.

2020

Mark Todd, mistrz olimpijski i trener, podczas treningu wielokrotnie gałęzią uderza konia, który odmawia wejścia do wody. Wydarzenie zostaje nagrane, a nagranie dwa lata później trafia do internetu. Trener zostaje zawieszony na 4 miesiące. Jednocześnie ustępuje ze stanowiska… patrona organizacji charytatywnej World Horse Welfare.

Amerykańska prokuratura ujawnia kulisy ​​jednej z największych i najbardziej skomplikowanych afer dopingowych koni wyścigowych w historii Stanów Zjednoczonych. Koniom wstrzykiwano wszelkie nielegalne, często eksperymentalne leki, które pozwalały biegać nienaturalnie szybko lub maskować ból. Proceder często prowadził do obrażeń i śmierci zwierząt. Wśród aresztowanych byli m.in. Jason Servis, trener Maximum Security, jednego z najlepszych koni wyścigowych na świecie, trener Jorge Navarro, kolejnych 7 trenerów, 7 lekarzy weterynarii  oraz 11 innych osób. Zarzuty obejmowały produkcję, dystrybucję, fałszowanie, specjalne złe oznakowanie specyfików oraz potajemne podawanie ich koniom wyścigowym. W praktyce chodziło m.in. o “pompowanie krwi”, czyli zwiększanie liczby czerwonych krwinek. Zastrzyki przeciwbólowe i “blokery stawów”, które sprawiały, że chory czy kontuzjowany koń mógł dalej startować. Te ostatnie nazywane były “czerwonym kwasem”. W akcie oskarżenia była mowa o śmierci 19 koni.

2021

Międzynarodowa Federacja Jeździecka poinformowała o karze dziesięcioletniego zawieszenia dla Amerykanina Andrew Kochera. Używał on elektrycznych ostróg, by konie lepiej skakały. FEI uznała, że w ten sposób znęcał się nad zwierzętami. Sprawę ujawnił… francuski magazyn jeździecki poprzez publikację wywiadu z informatorem. Ofiarami zawodnika było 5 koni. Kara – 10-letnie zawieszenie i pokrycie kosztów postępowania.

2022

Organa ścigania ujawniają dowody, zgodnie z którymi trenerka Alexis Wall z East Hampton (USA) miała znęcać się nad trenowanymi końmi. Z 20 postawionych jej zarzutów dziewięć to zarzuty znęcania się. Siedem dotyczy okaleczenia lub okrutnego pobicia zwierząt. Dwa –niezapewnienia wody i kolejne dwa – przeciążenia zwierząt pracą. A wszystko to jedynie za okres od grudnia 2021 do maja 2022. Zgodnie z nakazem aresztowania – metody treningowe Wall opierały się na zadawaniu bólu. Trenerka próbowała wpoić to podejście swoim uczniom. Mówiła niektórym z nich podczas zajęć, że „ból musi być wystarczająco silny, aby wywrzeć trwałe wrażenie”. Kiedy proces ruszył – adwokat Wall, Robert P. Pickering, sprzeciwił się prośbie o zezwolenie na relacjonowanie sprawy Wall w mediach elektronicznych. Twierdził, że naraziłoby to ją na dalsze publiczne wyśmiewanie. Sąd, co ważne również z powodu tez w analizowanym przez nas tekście, nie wyraził na to zgody. Argumentował, że opinia publiczna ma prawo do udziału w takich postępowaniach.

Na światło dziennie wychodzą filmy, na których widać metody treningowe stosowane przez Solstice Pecile z Ontario. Jeden z koni był ciągnięty za samochodem tak długo, aż z kopyt, którymi się zapierał, tryskała krew. O znęcaniu się nad końmi prokuraturę powiadomiło… samo środowisko jeździeckie, oburzone zachowaniem trenerki. 

Trener koni wyścigowych Darren Weir, jego były asystent Jarrod Mclean i stajenny Tyson Kermond stanęli przed sądem oskarżeni o znęcanie się nad zwierzętami. Mężczyźni, co zarejestrowały kamery przemysłowe, używali wobec koni poganiacza elektrycznego, jiggera. Używanie tego urządzenia jest zakazane. Sąd nałożył na Weira i McLeana grzywnę w wysokości 36 000 dolarów za trzy przypadki znęcania się nad zwierzętami. Kermond musi przekazać organizacji RSPCA 10 000 dolarów. Wcześniej, w 2019 roku Weir także był oskarżany o posiadanie nielegalnego elektrycznego poganiacza. Ponieważ nie kwestionował zarzutów, stracił licencję na 4 lata. 

To tylko nieliczne z ujawnionych skandali

To tylko kilka z licznych przypadków ujawnionych przez prasę, organa ścigania i organizacje społeczne w ostatnim czasie. Nie chodzi tu jednak o wypisanie wszystkich skandalicznych spraw z poprzednich powiedzmy 5 lat.

Zakładamy, że dziennikarz powinien umieć wyszukiwać i weryfikować informacje. Chodzi o pokazanie, że okrutne traktowanie koni wciąż ma miejsce. I dzieje się nie tylko na arenach sportowych, ale przede wszystkim – za ich kulisami. 

Niedoświadczeni fotografowie pokazują błędy jeźdźców

Dalej autor przechodzi do filmów pokazujących osoby zajeżdżające młode konie. Choć krytykuje “brak profesjonalizmu” i “bezgraniczną głupotę” takich osób – natychmiast przechodzi do ich obrony. Twierdzi, że te przerażające sceny nie wynikają z chęci krzywdzenia koni, ale z braku umiejętności jeźdźca.

Problem polega tylko na tym, że zwierzę cierpi bez względu na intencję sprawcy. Znalazło to nawet odbicie w polskim ustawodawstwie. W przypadku zwierząt zamiar bezpośredni rozumiany jest jako świadomość, że dane zachowanie może powodować u zwierzęcia ból i cierpienie. A sprawca niekoniecznie musi celowo je zadawać z zamiarem spowodowania tego bólu. Zresztą – w dalszej części tekstu autor krytykuje brak wiedzy aktywistów prozwierzęcych i atakuje ich tym (bezpodstawnym zresztą) zarzutem. Ale jeźdźców, zadających ból i cierpienie koniom “z niewiedzy” – usprawiedliwia. 

Następnie autor krytykuje fotorelacje z zawodów jeździeckich. O złą renomę jeździectwa w tej części obwinia to, że każdy teraz może kupić aparat i robić zdjęcia. A nawet (o zgrozo!) uzyskać akredytację na takich zawodach. Autor twierdzi, że przypadkowe zdjęcia, wykonane przez przypadkowe osoby, nie pokazują piękna tego sportu, a wręcz stanowią antyreklamę. Bo “niezbyt szczęśliwie” wybrane zdjęcia pokazują, zdaniem autora nie do końca prawdziwy obraz braku harmonii jeźdźca i konia. 

Te zdjęcia nie zostały stworzone w programie graficznym

Tylko czy to, że fotograf wybrał takie a nie inne zdjęcie oznacza, że taki brak harmonii nie miał miejsca? Otóż nie. Autor nie zarzuca nikomu przerabiania zdjęć w programach graficznych! Nie zarzuca też tworzenia od zera sytuacji nagannych, kreowania zdarzeń, w których konie miałyby cierpieć. Dalej jest jeszcze gorzej – autor podkreśla, że są też takie zdjęcia, które “wiernie oddają chwile, gdy ręka jeźdźca staje się zbyt mocna czy agresywna, kiedy ostroga zbyt mocno działa”. Autor twierdzi więc, że zdjęcia obrazujące naganne zachowania wobec zwierząt obarczają winą fotografa, a nie jeźdźca czy całe środowisko.

Jakie działanie zaleca, by poprawić los zwierząt? Sugeruje, że publikacja takich zdjęć nie poprawia sytuacji! Czyli autorowi chodzi o to, żeby pokazywać tylko takie zdjęcia, które stawiają środowisko w pozytywnym świetle. A to, co wstydliwe, złe i powodujące cierpienie i ból – przemilczeć, ukryć, zamieść pod dywan. I kieruje te sugestie bezpośrednio do organizatorów zawodów. To oni, w jego opinii wydają zbyt wiele darmowych akredytacji osobom “przypadkowym” w zamian za jak największą liczbę zdjęć z wydarzenia.  

Zdaniem autora publikacja takich zdjęć tylko napędza spiralę protestów obrońców praw zwierząt. Autor ujmuje ich w cudzysłów, żeby podważyć ich wiarygodność i intencje. Ale, oczywiście, nie przekłada żadnych dowodów, mogących w sposób merytoryczny te intencje i wiarygodność podważyć. Nie ma ani jednego, nawet anegdotycznego dowodu. Czytelnik ma uwierzyć autorowi na słowo, bo jego wiedza jest objawiona. 

Argumenty ad personam

Następnie autor przechodzi do “drugiej strony medalu” i przytacza wywiad z Janą Hoge z niemieckiej PETA z 2021 roku, a dokładniej ten fragment: “Przeznaczeniem konia nie jest przewożenie ludzi, ani żadnego innego ciężkiego ładunku. (…) Jeśli kochasz swojego konia, staraj się nie nawiązywać bliskiego kontaktu ze zwierzęciem poprzez jazdę konną, ale poprzez pracę z ziemi, spacery lub ćwiczenia poprzez zabawę”. I kpi, że to “recepta made by PETA na jeździectwo XXI wieku”. 

Tu jaskrawo widać kompletne niezrozumienie istoty ruchu prozwierzęcego. Ale też tego, że opiera się on na najnowszej wiedzy naukowej, w tym wiedzy o biologicznych potrzebach zwierząt. A także na nowoczesnej etyce, zgodnie z którą zwierzęta i ich potrzeby są równe tym ludzkim. Autor nawet nie próbuje zrozumieć postawy aktywistów. Nie analizuje ich argumentów. Jedynie je kwestionuje, nie powołując się na żadne, ponownie, nawet anegdotyczne dowody. 

Autor tekstu prezentuje postawę “ojciec tak robił, dziad tak robił, to i ja tak robię”. Bez refleksji, że czasy się zmieniają i zmieniają się zwyczaje ludzi i postawy społeczne. Gdyby tak nie było – śluby z 12-letnimi dziewczynkami wciąż byłyby na porządku dziennym. Kobiety wciąż nie miałby nie tylko praw wyborczych, ale też prawa do nauki i samostanowienia. A w cyrkach na całym świecie wciąż pokazywano by “dziwolągi”, czyli osoby z mutacjami i poważnymi chorobami genetycznymi. I pewnie za 100 lat nie do pomyślenia będzie, że gdzieś kiedyś konie wykorzystywano do zapewniania rozrywki i hazardu człowiekowi. Tak jak dziś nie do pomyślenia jest, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu w Europie zakładano ogrody zoologiczne, w których wystawiano na widok publiczny nowoodkryte plemiona ludzi. 

Zaciekły atak na PETA

Tu autor przechodzi do zaciekłego ataku. Oczywiście – skierowanego przeciwko organizacjom społecznym. Dowodem anegdotycznym staje się w tej opowieści PETA, największa i najbardziej rozpoznawalna organizacja prozwierzęca na świecie. I bez wątpienia ta, która ma na swoim koncie najwięcej sukcesów w zakresie zmian prawnych i społecznych.

Autor twierdzi, że sukces PETA opiera się na tym, że zrzesza ona aktywistów młodych i wrażliwych. A więc niedoświadczonych, niemających wiedzy, podatnych na emocje. Ale – po raz kolejny, to żaden fakt, ale domniemanie autora. 

Współpracujemy z PETA w różnych obszarach działalności prozwierzęcej. I wiemy, że działają w niej osoby nie tylko dojrzałe, ale też gruntownie wykształcone. PETA współpracuje z wieloma naukowcami, w tym licznymi profesorami i doktorami. A jej aktywiści zwykle posługują się kilkoma językami i mają szeroką wiedzę z obszarów, w jakich działają.

Ponieważ autor używa PETA jako dowodu anegdotycznego w odniesieniu do wszystkich organizacji ochrony zwierząt – chcielibyśmy jego analizę dowodową obalić na swoim przykładzie. W kampani Ratuj Konie Fundacji Viva! nie działa ani jedna osoba, która nie miałaby ukończonych 35 lat. Większość z nas ma jednak cztery dekady życia na karku i ogromne doświadczenie życiowe, a także solidne wykształcenie. Takim doświadczeniem i wiedzą może się też pochwalić Zarząd Fundacji. 

Po tym, przydługim wstępie, Świat Koni w końcu przechodzi do jakiś konkretów. Autor postanowił poddać analizie działania PETA. Tak, nie przesłyszeliście się. Zamiast analizować to, co w świecie sportów jeździeckich nie działa – autor będzie analizował działalność PETA. 

“Argument” z 2007 roku

Zaczyna od kampanii z 2007 roku, a wiedzę o kampanii czerpie z tekstu foxnews.com, opublikowanego w…2015. Nie fatyguje się nawet, żeby zapoznać się z kampanią. W zamian sięga do źródła głęboko prawicowego i konserwatywnego. Uważanego za tabloidowe, goniące za sensacją, interpretujące wszystko na jeden, pasujący do ich tezy sposób. W sumie to nic dziwnego, że akurat to źródło stało się inspiracją dla autora tekstu w Świecie Koni.

Autor grzeje więc sensacyjnym tytułem FOX’a „PETA Tells Kids to Run From Daddy” i krytykuje kampanię, która miała uświadomić dzieci, skąd bierze się mięso. Plakaty kampanii zawierały zdjęcie gospodyni domowej zabijającej królika i wędkarza zabijającego ryby. PETA tłumaczyła, że kampania miała promować zmianę nawyków żywieniowych oraz pomóc dzieciom poznać prawdę. Tu autor Świata Koni zawiesza głos pytając “jaką prawdę?”. 

Dzieci nie wiedzą, skąd bierze się mięso!

Dla nikogo nie jest tajemnicą, że współczesne dzieci nie wiedzą skąd bierze się mięso czy mleko. Badania, przeprowadzone w 2021 roku wykazały, że ponad jedna trzecia dzieci w Stanach Zjednoczonych (w wieku 4-7 lat) uważa, że ser, bekon, hot dogi, nuggetsy z kurczaka, krewetki i hamburgery robi się… z roślin. 

Według naukowców jednym z powodów słabej wiedzy dzieci na temat pochodzenia popularnych produktów spożywczych może być to, że „wiele z nich ma bardzo mały kontakt z tym, jak żywność jest uprawiana”. Po drugie – szkoły skupiają się na uczeniu dzieci co jeść. A nie uczą ich wystarczająco dużo o tym, skąd pochodzi jedzenie. Naukowcy podkreślają, że winę ponoszą tu także… rodzice: „Rodzice mogą celowo ukrywać informacje o uboju zwierząt, próbując chronić niewinność dzieci, postrzegając realia produkcji mięsa jako zbyt makabryczne, aby dzieci mogły je poznać w młodym wieku”.

Autorzy analizy wskazują także, że dorośli wszystkożercy mają złożony związek z mięsem. Doskonale zdają sobie sprawę z cierpienia zwierząt, które pociąga za sobą spożywanie mięsa. A równocześnie mają świadomość, że taki sposób traktowania zwierząt jest nieetyczny. W wyniku tego – racjonalizują jedzenie zwierząt jako „naturalne, normalne, konieczne lub przyjemne”. Zjawisko to nazywa się „mięsnym paradoksem”. 

Być może właśnie ofiarą tego paradoksu jest również autor omawianego tekstu? Przecież pierwszy anegdotyczny argument, w jego opinii świadczący na niekorzyść PETA, dotyczy właśnie kampanii proroślinnej! Autor zarzuca PETA epatowanie przemocą zapominając lub celowo pomijając, że taka jest rzeczywistość przemysłu mięsnego.

Eutanazja vs rzeźnia

Kolejny zarzut, jaki autor wytacza w stosunku do PETA, pochodzi z 2012 roku, powołując się między innymi na… portal Świat Rolnika, należący do jednego z największych hodowców zwierząt na futra. Wszystkie przywołane testy z 2012 roku dotyczą jednego – że PETA, rzekomo, zabija 95% zwierząt, będących pod jej opieką. I byłoby to oburzające, gdyby było prawdą. 

Argument, jakoby PETA miała od 1998 roku zabić 40 000 zwierząt pojawia się zawsze, kiedy organizacja trafia do mediów z nową kampanią, tematem, newsem lub sukcesem. 

Rzeczywiście, dane zebrane przez urzędników stanu Wirginia (gdzie znajduje się jedyne schronisko PETA) to potwierdzają. Wskaźniki eutanazji kotów i psów przeprowadzane przez PETA są wyższe, niż w innych schroniskach w stanie. PETA jednak argumentuje, że do schroniska przyjmuje zwierzęta stare, chore, w bardzo złym stanie. Organizacja podkreśla, że przyjmuje wszystkie zwierzęta, a pozostałe schroniska bardzo często odmawiają przyjęcia zwierząt, często właśnie z powodu ich stanu. 

PETA wskazuje też, że współpracuje z setkami schronisk na terenie wszystkich stanów, gdzie umieszcza zwierzęta potrzebujące pomocy. Ale do schroniska w Wirginii trafiają te najtrudniejsze przypadki. Zatem statystyka z Wirginii nie obejmuje wszystkich zwierząt, będących pod opieką PETA. „Nasze schronisko przyjmuje głównie agresywne, chore, starsze, ranne, zdziczałe lub w inny sposób nienadające się do adopcji zwierzęta, dla których eutanazja jest najbardziej humanitarną opcją”. 

PETA podkreśla, że w ich placówce w Wirginii lekarze dokonują też eutanazji na prośbę właścicieli zwierząt. Zwłaszcza, gdy nie stać ich na zapłacenie za uśpienie ich chorych i umierających zwierząt. PETA porównuje działalność swojego schroniska do działalności hospicjum i wskazuje, że hospicjum zawsze będzie miało wyższy odsetek zgonów niż szpital. 

Eutanazja jest humanitarną śmiercią

Każdy, kto kiedykolwiek działał w organizacji prozwierzęcej wie, że decyzje o humanitarnej eutanazji w tej pracy trzeba podejmować pomimo, że wiąże się to z ogromnym obciążeniem emocjonalnym. Przecież to właśnie do organizacji społecznych trafiają najczęściej zwierzęta w najgorszym stanie. I oczywiście nie stajemy tu po stronie PETA. Nie zapoznaliśmy się z kartami leczenia zwierząt poddanych eutanazji, ani z innymi dokumentami koniecznymi do oceny tej sytuacji. Ale wiemy, że dla ciężko chorych zwierząt eutanazja jest zawsze najbardziej humanitarnym rozwiązaniem. Nie jest nim natomiast chów przemysłowy i śmierć w rzeźni. 

Przeliczmy to. Zgodnie z danymi, zbieranymi przez urzędników stanu Wirginia, od 1998 do 2019 roku PETA poddała eutanazji 41 539 zwierząt. Czyli około 1978 zwierząt rocznie. PETA działa w całych stanach. Zgodnie z danymi rządowymi w USA żyje 135 197 030 kotów i psów (bo o eutanazję głównie tych gatunków chodzi). Zatem w schronisku PETA w Wirginii poddano eutanazji 0,0015 % populacji rocznie. 

Zaznaczyć tu należy, że zwierzęta poddawane przez PETA eutanazji nie są to zwierzęta “odbierane co roku przez działaczy tej organizacji”. Autor podaje tę informację za Robertem Wyrostkiewiczem ze Świata Rolnika. Przepisy amerykańskie różnią się w sposób zasadniczy od polskich. A PETA podkreśla, że statystyki te obejmują zwierzęta których właścicieli nie było stać na opłacenie eutanazji. Mimo to dane o eutanazjach w PETA są wciąż wygodnym orężem do walki z przepisami, umożliwiającymi polskim organizacjom na interwencyjne odbiory zwierząt. 

Nawet 15% polskich koni co roku ginie w rzeźniach

Dla porównania – każdego roku zabija się na mięso 10-15% wszystkich polskich koni – głównie starych, chorych, wyeksploatowanych i niepotrzebnych już człowiekowi. I w przeciwieństwie do eutanazji – śmierć w rzeźni nie jest śmiercią humanitarną. Jednak to autora tekstu nie oburza, bo zwierzęta te skazywane są na okrutną śmierć przez środowisko, którego jest, poniekąd, częścią. Autor nie rozumie zresztą różnicy pomiędzy humanitarną eutanazją, a zabijaniem zwierząt na mięso. Pisze: “Tak więc są to „słuszne i postępowe” eutanazje. Nie to co jakieś zabijanie u jakiegoś farmera”. 

A jak jest u nas? W 2022 roku odeszło 5 z naszych koni. 5 w wyniku humanitarnej eutanazji. W 2021 było to 8 koni, w tym 8 przez eutanazję. Nigdy nie dopuszczamy do zbędnego cierpienia naszych ciężko chorych koni. Zawsze odchodzą one otoczone opieką lekarza weterynarii i pracowników schroniska. 

Takie decyzje są trudne i wie to każdy, kto kiedykolwiek musiał w ten sposób pożegnać swojego przyjaciela. Ale są wyrazem najwyższego współodczuwania. Dowodem na wyzbycie się egoistycznej potrzeby uporczywego ratowania życia, a wraz z nim przedłużania cierpienia. Czy to źle, że 100% naszych koni umiera w wyniku eutanazji? Naszym zdaniem to dobrze. Każda taka decyzja jest podejmowana po konsultacji z lekarzem weterynarii, zgodnie z przepisami i najlepszą wiedzą. My cierpimy po podjęciu każdej takiej decyzji, ale zwierzęta już nie cierpią. I to jest najważniejsze.

Dalej autor peroruje, że sytuacja ta nie lepiej wygląda w przypadku innych organizacji prozwierzęcych. Oczywiście – bez żadnego przykładu, nawet anegdotycznego! Bez wskazania której organizacji i co autor zarzuca. Co więcej – autor wytyka PETA, że ta nie kontroluje schronisk innych organizacji, bo nie krytykuje się cyt. „sióstr i braci w wierze”. Autor, zgodnie z tą żelazną logiką, nie krytykuje środowiska jeździeckiego, jednak belki w swoim oku nie widzi. 

Pięciobój niezbyt nowoczesny

Można się było domyślić, że temat pięcioboju się pojawi w tym wywodzie. Sprawę z konkursu skoków przez przeszkody na Igrzyskach Olimpijskich w Tokio autor nazywa lekko “wpadką” oraz bagatelizująco –  “Świętym Graalem” dla organizacji walczących o dobrostan zwierząt.

Autor twierdzi, że sprawa przeciwko niemieckiej zawodniczce pięcioboju Annice Schleu i jej trenerce Kim Raisner trafiła do sądu. I że obie kobiety zostały uniewinnione od stawianych im zarzutów. 

Oczywiście znowu mija się z faktami. Prokuratorzy w Poczdamie umorzyli dochodzenie w tej sprawie. Zrobili to pod warunkiem wpłaty darowizny na cele charytatywne, Kiedy tak się stało – nie skierowali sprawy do sądu. Usunięcie dyscypliny jeździeckiej z pięcioboju nowoczesnego zostało wymienione jako jeden z powodów, dla których prokuratura nie kontynuowała śledztwa. Uznano bowiem, że w tej sytuacji nie ma już szans na powtórzenie nagannych zachowań przez obie kobiety. 

Dodatkowo autor pomija fakt, że trenerka została przez Komisję Dyscyplinarną UIPM uznana za winną naruszenia przepisu 4.6.8. Zgodnie z nim „pięcioboista lub drużyna zostaje zdyskwalifikowana za uderzenie lub bicie konia oraz za wszystkie inne przypadki okrucieństwa i / lub złego traktowania konia” i ukarana dyscyplinarnie.

Dalej autor twierdzi, wbrew logice, że cała sprawa skupiła się na ofiarach tego wydarzenia. Za ofiary ma on zawodniczkę i trenerkę, a także, uwaga – jeździectwo jako jedną z dyscyplin pięcioboju. Tymczasem winni, zdaniem autora, byli organizatorzy igrzysk oraz osoba, która dostarczyła do tego konkursu… nieprzygotowane konie. 

Afer ciąg dalszy

Kolejną sprawą, którą podnosi autor, jest list Peta Deutschland, wysłany w styczniu 2022 roku do Przewodniczącego MKOL Thomasa Bacha. Organizacja domagała się w nim wycofania konkurencji jeździeckich z programu Letnich Igrzysk Olimpijskich. Powodem był materiał wyemitowany przez niemiecką stację RTL, w którym zarzucono czterokrotnemu mistrzowi olimpijskiemu, Ludgerowi Beerbaumowi barowanie koni. Nagrano jeden z treningów skoków. Podczas niego pracownik Beerbauma uderzał ciężkim prętem konia w przednie nogi, by ten podnosił je wyżej. Metoda ta stanowi naruszenie ustawy o dobrostanie zwierząt i została zabroniona w tej formie przez Niemiecki Związek Jeździecki (FN).

Metoda dotykania podczas szkolenia koni do skoków przez przeszkody została zatwierdzona przez FN około 30 lat temu. Wówczas uzyskała akceptację dla niej od ówczesnych naukowców, zajmujących się końmi. 30 lat temu! I polegała na dotykaniu, ale nie uderzaniu metalowym prętem!

30 lat temu naukowcy, badający ból u noworodków twierdzili, że tak małe dzieci go nie odczuwają. W związku z wynikami ich badań na całym świecie noworodki były operowane bez podawania środków przeciwbólowych. Dziś trudno w to uwierzyć, ale bez zabezpieczenia przeciwbólowego wykonywano u nich nawet operacje na otwartym sercu. Taki był stan wiedzy w tamtym czasie, choć ze współczesnego poziomu wiemy, że było to skandaliczne i powodowało niewyobrażalny ból. 

Podobnie jest z wiedzą o zwierzętach. Coś, co zostało dopuszczone na podstawie wiedzy naukowej sprzed 30 lat dziś może być niedopuszczalne z naukowego punktu widzenia. Ale nie tylko. Może być wręcz karalne, zgodnie z ustawami chroniącymi zwierzęta przed bólem i cierpieniem. Mamy wrażenie, że autor pozostaje jednak ze swoją wiedzą i empatią w latach, w których ani noworodki, ani tym bardziej zwierzęta, nie odczuwały bólu. 

Nieujawnianie skandali nie jest rozwiązaniem

Dalej autor peroruje, że PETA zaatakowała też sportowe małżeństwo państwa Müller. W ich stajni Müller-Gestüt Gut Wettlkam w Otterfing 10-letni ogier D’avie miał się przewrócić podczas krycia i ulec kontuzji. Jana Hoger z niemieckiej PETA publicznie skomentowała tę sytuację. Ale autor tekstu odbiera jej prawo do komentowania. Sam natomiast komentuje jej wypowiedź niewybrednym sformułowaniem “niezawodna jak zwykle w takich przypadkach specjalistka od wszelakich spraw związanych z końmi”. 

Po raz kolejny z omawianego przez nas tekstu wyłania się świat idealny w pojęciu autora, w którym nikt spoza środowiska eksploatującego konie i zarabiającego na nich nie może się wypowiadać. A co gorsze – krytykować tego środowiska. Jednocześnie autor daje sobie przyzwolenie na krytykę takich wypowiedzi. I na niewybredne komentarze, dalekie od dziennikarskiej bezstronności. Jednocześnie nie oddając głosu krytykowanym osobom. Lub też oddając go poprzez wybieranie dowolnej medialnej wypowiedzi, akurat pasującej do tezy.

Wyścigi – nie tak stare, jakby chciał Świat Koni

Autor twierdzi, że historia wyścigów konnych jest niemal tak stara jak wspólna historia człowieka i konia. Szokująca teza, zwłaszcza że wymyślona przez autora i nie poparta żadnym, (ponownie!) nawet anegdotycznym dowodem. 

Co może zaskakiwać, kwestia czasu, miejsca i mechanizmów udomowienia konia nie była i nie jest łatwa do opisania. W świetle badań naukowych z ostatnich 20 lat wiemy już znacznie więcej, niż w XX wieku. Autor jednak najwidoczniej nie zapoznał się z najnowszymi odkryciami. Populacje koni znanych ze stanowisk paleolitycznych i neolitycznych sprzed 2 połowy III tysiąclecia p.n.e. genetycznie nie mają prawie nic wspólnego z dzisiejszymi końmi. Ostatecznie dzisiejsze konie ukształtowały się w strefie nad dolną Wołgą i dolnym Donem. I od ok. 2200/2000 p.n.e. rozpoczęła się  relatywnie szybka ekspansja udomowionego już  konia we wszystkich właściwie kierunkach.  

Szereg źródeł archeologicznych i historycznych wskazuje, że od pewnego momentu tej ekspansji zaczęto wykorzystywać konie jako siłę pociągową. Jednak najwcześniejsze dowody archeologiczne na wykorzystywanie koni do wyścigów pochodzą z V w p.n.e. A współczesna historia tego sportu ukształtowała się dopiero w XVI wieku naszej ery. Po raz kolejny autor pisze coś, co nie jest prawdą. Ale najwidoczniej liczy, że nikt nie będzie drążył, jakie są fakty.

Bagatelizacja śmierci koni na torach wyścigowych

Następnie autor przechodzi do meritum, czyli do tego, że śmierć koni na torach wyścigowych jest… “doskonałą pożywką dla działaczy organizacji prozwierzęcych”. Nie tragedią tych zwierząt, umierających w męczarniach. Nie, nie dla autora. Dla niego śmierć zwierząt na torze wyścigowym jest jedynie pożywką dla przeciwników tego sportu. 

I dalej – wtargnięcie protestujących na tory wyścigowe uważa za zagrożenie dla koni i jeźdźców. Ale już samych wyścigów nie uważa za takie zagrożenie. Jeszcze żaden z koni nie zginął w wyniku protestów aktywistów. Ale tysiące koni zmarło właśnie w wyniku udziału w gonitwach. Czyli ponownie – teza autora niepoparta jest nawet jednym dowodem, choćby anegdotycznym. 

Aktywiści prozwierzęcy nie tak młodzi, jak chce Świat Koni

Dalej autor przechodzi do odbierania właścicielom ich cennych zwierząt przez “wielką armię wolontariuszy i inspektorów organizacji prozwierzęcych”. Bez względu na to, czy autor pracuje w poważnej redakcji śledczej, czy w branżowym, nawet niszowym czasopiśmie, powinien zachować powściągliwość i obiektywizm. Tymczasem używa emocjonalnych, negatywnie nacechowanych sformułowań, nieprzystających dziennikarzowi.

  • “bardzo zapalczywego działania”,
  • “z żarem w oczach odbierają właścicielom ich zwierzęta”,
  • “wyrachowanie i zimna kalkulacja”,
  • “szerokie rzesze głównie młodych ludzi”,
  • “w dosyć cyniczny sposób ktoś wykorzystuje”.

I znowu – żadnego dowodu, nawet anegdotycznego, na cynicznne wykorzystywanie młodych osób do odbierania właścicielom ich drogocennych zwierząt. Bez wątpienia ta retoryka wpisuje się w trend prób likwidacji uprawnień organizacji społecznych do interwencyjnego odbioru zwierząt. Próby te szeroko popierały osoby, którym organizacje społeczne odebrały zwierzęta. Następnie osoby te zostały skazane prawomocnymi wyrokami za znęcanie się nad zwierzętami.

Interwencyjne odbiory są poddawane kontroli sądowej

Art 7 ust 3 ustawy o ochronie zwierząt pozwala na interwencyjny odbiór zwierzęcia, kiedy jego życie bądź zdrowie jest zagrożone. Może go dokonać uprawniony członek organizacji społecznej, której statutowym celem jest ochrona zwierząt. Taki odbiór jest poddany podwójnej kontroli sądowej: karnej i administracyjnej, i to w wielu instancjach. 

Po takim odbiorze organizacja ma obowiązek zawiadomić o nim właściwy urząd gminy / miasta. Urzędnicy w postępowaniu administracyjnym analizują dowody i wydają decyzje w przedmiocie czasowego odbioru zwierząt. Strony mogą ową decyzję zaskarżyć. Kolejno: do Samorządowego Kolegium Odwoławczego, następnie do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego, a ostatecznie – do Naczelnego Sądu Administracyjnego. 

Jednak decyzja o czasowym odbiorze nie jest ostateczna. Bo ostatecznie zwierzęta odebrać może tylko sąd w postępowaniu karnym. Tu procedura jest także ściśle określona. Organizacja po odbiorze składa zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa znęcania się nad zwierzętami wraz ze wszystkimi zebranymi przez siebie dowodami. Prokuratura może umorzyć postępowanie lub po jego przeprowadzeniu skierować akt oskarżenia do sądu. Na umorzenie, oczywiście, przysługuje organizacji zażalenie do sądu. Jeśli akt oskarżenia trafi do sądu – organizacja może zostać oskarżycielem posiłkowym. 

Jeśli sąd stwierdzi, że do znęcania doszło – musi orzec przepadek zwierząt będących podmiotem znęcania. Ma je to zabezpieczyć przed powrotem do oprawcy. Wyrok może zaskarżyć każda ze stron, aż do złożenia skargi kasacyjnej do Sądu Najwyższego. 

Zwykle, w każdej z takich spraw, w wyniku odwołań od wyroków jednej ze stron, orzeka kilka niezależnych składów sędziowskich. Kontrola ta bez wątpienia jest wystarczająca, by nie dochodziło do nadużyć. Nadużyć, które chciałby w odbiorach interwencyjnych widzieć autor tekstu ze Świata Koni. 

Straszenie 1% podatku

Następnie, znowu bez wyraźnego związku z logika ułożenia tekstu, autor przechodzi do przekazania procenta podatku dla organizacji ochrony zwierząt. Stwierdza tu bezkrytycznie, że wszystkie organizacje prozwierzęce mają status organizacji pożytku publicznego, które taki procent podatku w Polsce mogą otrzymać. Nie jest to oczywiście prawda. 

Żeby otrzymać status OPP organizacja musi istnieć co najmniej 2 lata. A żeby go utrzymać – musi się co roku rozliczać z wydatkowania pozyskanych z podatku środków. Zatem – nie wszystkie organizacje spełniają wszystkie wymogi. Niektóre też świadomie rezygnują z pozyskiwania podatku. Np. z powodu małego, lokalnego zasięgu, niewielkich kwot pozyskanych tą drogą, wysokich kosztów związanych z prowadzeniem księgowości i sprawozdawczością. 

Autor twierdzi, że “gra idzie o naprawdę zawrotne kwoty, idące w miliony złotych czy euro”. Ponownie udowadnia tym nie tylko swoją niewiedzę, ale także elementarny brak umiejętności pozyskiwania informacji. Zgodnie z zestawieniem ministerstwa finansów za 2021 rok jedynie 121 organizacji pozyskało z 1% podatku kwotę wyższą niż 1 mln zł. Należy podkreślić, że uprawnionych do zbierania 1% było 8945 organizacji, nie tylko przecież z zakresu ochrony zwierząt. 

Pierwsza organizacja prozwierzęca zajmuje 18 miejsce w zakresie wysokości pozyskanych środków. Powyżej 1 mln zł pozyskało 8 organizacji prozwierzęcych, jeden ośrodek rehabilitacji dzikich zwierząt i jedna organizacja zajmująca się szeroko rozumianą ekologią. Pozostałe organizacje z czołówki zajmują się w znacznej większości pomocą chorym ludziom, nieliczne – sprawami prawnymi, obywatelskimi, nauką. Wszystko można sprawdzić, jeśli oczywiście ma się odrobinę przyzwoitości i etyki dziennikarskiej. 

Kolejne zarzuty bez pokrycia

Następnie autor straszy czytelników, że zaraz nastąpi “wysyp apeli o pomoc okraszonych dramatycznym opisem. I „strasznymi” zdjęciami lub filmami w mediach społecznościowych, prasie, radiu i telewizji”. Konkluduje, że zaledwie w “nikłym procencie” będą to przypadki autentycznie wymagające interwencji.

Brnie dalej w swoje domysły: “Jak jednak pokazywało realne życie do tej pory, przytłaczająca większość to sztucznie rozdmuchane sprawy, które kończą się wielką niesprawiedliwością”. Oczywiście po raz kolejny nie przestawiając ani jednego, nawet anegdotycznego dowodu, potwierdzającego swoje śmiałe tezy. Jedną z nich jest to, że były właściciel traci swój majątek. A los koni rzekomi nie zostaje poprawiony, bo bardzo często po przejęciu przez fundacje trafiają do komercyjnych jazd. Jedynym, zdaniem autora, wygranym w sprawie jest fundacja. Ponownie – żadnych dowodów, same oskarżenia i spekulacje. 

Nasze konie nie pracują komercyjnie

Wyjaśnimy zatem na swoim przykładzie. Wszystkie sprawy, w jakich odbieraliśmy zwierzęta interwencyjnie, zakończyły się wyrokami skazującymi i przepadkiem zwierząt, zgodnie z ustawą. Kontrolę nad naszymi odbiorami interwencyjnymi sprawowały sądy administracyjne i karne, często w wielu instancjach. 

Większość uratowanych przez nas koni przebywa w naszych dwóch stajniach. Do adopcji oddajemy konie tylko i wyłącznie pod warunkiem, że nie będą nie tylko pracować zarobkowo. Ale też nie będą używane przez adoptującego do sportu czy jazdy wyczynowej. Zresztą – zarówno konie odebrane interwencyjnie, jak i te wykupione przez nas “spod rzeźni” zwykle są w stanie, który nie pozwala na ich eksploatację, nawet rekreacyjną. A adoptujący świadomie podejmują się opieki nad, mówiąc żartobliwie, żywą kosiarką. 

Co więcej – wszystkie nasze konie to dla Vivy! ogromne obciążenie finansowe, a nie zysk. Gwarantujemy im utrzymanie do naturalnej śmierci, a także leczymy je, często z bardzo poważnych chorób. Stąd koszty ich utrzymania są ogromne. 

Skandaliczne porównanie do Czerwonych Khmerów

Autor dochodzi do wniosku, że wytykanie aktywistom braku wiedzy i obrażanie ich jest najgorszym z możliwych wyjść. Ale to stwierdzenie, jak widać, nie dotyczy niego samego. On może obrażać, podważać wiedzę, motywacje, insynuować nieczyste intencje. Może i robi to przez cały swój tekst. 

Już w kolejny akapicie nazywa aktywistów ujętymi w cudzysłów “wyznawcami”, a ich wiarę “fanatyczną”. Następnie porównuje organizacje społeczne do Czerwonych Khmerów Pol Pota z Kambodży w 1975 roku. A aktywistów do dzieci, których rękami zbrodniarze się wysługiwali. Oczywiście nie zapomina wspomnieć, że w wyniku tego “eksperymentu” wymordowano w bestialski sposób 20 – 25 % ludności kraju. 

Nawet odrobina dystansu i zdrowego rozsądku wystarczy, by ocenić to porównanie nie tylko jako niestosowne, ale wręcz jako naganne. Niezgodne z etyką dziennikarską, naruszające dobra osobiste wszystkich organizacji ochronny zwierząt i każdego aktywisty z osobna. Tym bardziej, że zaraz po tym wątku autor pyta: “Czy wobec tego wolno nam ulec i poddać się dyktatowi aktywistów ruchów prozwierzęcych?”, sugerując wprost, że “uleganie” organizacjom prozwierzęcym może doprowadzić do sytuacji analogicznej jak w Kambodży w 1975.

Zaraz później autor ponownie stwierdza, że walka o wizerunek jeździectwa musi się odbywać nie poprzez “eskalację wrogości i walkę z organizacjami prozwierzęcymi, ale poprzez współpracę z nimi”. Porównywanie organizacji do Czerwonych Khmerów z pewnością nie wpisuje się w taktykę współpracy i nieeskalowania. 

Receptą nie jest ukrywanie patologii!

Co zatem, zdaniem autora należy zrobić, by wizerunek jeździectwa poprawić? Nie, nie zmienić jeździectwo i jego podejście do zwierząt. Nie, nie. Autor w dalszej części tekstu nie zaproponuje podmiotowego traktowania koni. Nie będzie postulował poprawy ich dobrostanu czy zapewnienia im warunków zgodnych z ich potrzebami biologicznymi. Nie zaproponuje rezygnacji z narażania ich na niepotrzebny ból i cierpienie, zarabiania na nich, wysyłania do rzeźni czy okrutnego traktowania. Jego receptą nie jest też zaprzestanie eksploatowania zwierząt do granic możliwości, zapewnienia im dożywotniej emerytury po zakończeniu kariery. Co więc nią dla autora jest?

Przede wszystkim – niezamieszczanie filmów i zdjęć pokazujących patologie w jeździectwie. Niepublikowanie tego, o czym sam Świat Koni wielokrotnie się przecież rozpisywał, np. w tekście “Czy barują u Beerbauma?”, “Andrew Kocher oskarżony o używanie elektrycznych ostróg”, “Belgijski WKKW-ista zawieszony za znęcanie się nad kucem”. Swojej redakcji jednak autor nie krytykuje. Wręcz przeciwnie – zaznacza, że redakcja pisała o konkretnych sprawach i nawet podlinkowuje teksty. 

Organizacje społeczne nie odpowiadają za patologie w środowisku jeździeckim

Jako przykład publikacji, która zaszkodziła wizerunkowi jeździectwa podaje film, na którym widać jak znany brazylijski zawodnik ujeżdżenia Leandro Aparecido Da Silva dosiada niewielkiego kucyka i brutalnie go, zdaniem autora, “koryguje”. Oczywiście autor pomija najistotniejszy element nagrania. Kucyk jest zmuszany do skoków przez przeszkody (pod dorosłym człowiekiem), w wyniku czego doznaje groźnego upadku. Autor przyznaje, że zawodnik został ukarany za to, co zrobił, 3-letnim zawieszeniem i karą finansową. Przypomina, że już następnego dnia po publikacji filmiku pod petycją o wymierzenie kary podpisało się ponad 15 000 osób. A przecież, zgodnie z logiką autora, gdyby film nie ujrzał światła dziennego – nic by się nie stało. A opinia publiczna nie odbierałaby źle środowiska jeździeckiego. 

Autor nie ma refleksji, że tu winnym nie jest człowiek, który opublikował filmik, ale ten, który dosiadał kucyka. I że społeczeństwo miało mocne podstawy do oburzenia. A w zmianie wizerunku jeździectwa nie chodzi o ukrywanie nagannych zachowań, a o ich napiętnowanie i wyeliminowanie.

Twierdzi też, że związki jeździeckie powinny zacząć aktywnie lobbować przy tworzeniu aktów prawnych. Nie precyzuje jednak, czy akty te miałyby chronić konie, czy może środowisko jeździeckie i w jaki sposób. Następnie apeluje, by jak najszybciej opracować procedury na wypadek… kryzysów wizerunkowych. Nie procedury eliminujące patologię w środowisku. Bo z tekstu wynika, że to nie patologia jest zła, ale to, że wypływa ona na światło dzienne. 

Konie już dziś umierają w rzeźniach!

Na koniec autor wieszczy, że kiedy zabraknie użytkowników koni – jedyną alternatywą dla tych zwierząt będzie rzeźnicki hak. A następnie – wpisanie na listę gatunków “nieobecnych”, cokolwiek miałoby to znaczyć. Autor kategorycznie stwierdza, że to już dla PETA i organizacji jej podobnych nie stanowi problemu. Bo, zdaniem autora, będą inne gatunki “do prowadzenia krucjaty”, za którymi rzekomo będzie płynął strumień kasy. Znowu nie popiera swojej tezy dowodami, ani nawet jednym, anegdotycznym. 

I zapomina, że niepotrzebne już konie sportowe trafiają do rzeźni już teraz, co udowadniają liczne śledztwa dziennikarskie i organizacji społecznych. Dziś już nie ma znaczenia, jak dużo koń zarobił dla człowieka. Kiedy przestaje być przydatny i opłacalny, po latach ciężkiej harówki – bardzo często trafia do rzeźni. I właśnie to jest ciemną stroną jeździectwa, która wymaga pilnej reformy. Ale ta kwestia zdaje się w ogóle autora nie interesować, podobnie jak cierpienie koni w wyniku działań poszczególnych członków “środowiska”. 

Kontakt

Zapisz się na nasz newsletter
i otrzymuj najnowsze informacje.

Nasza społeczność na Facebooku Nasza społeczność na Facebooku

Ratuj Konie :
E-mail : info@ratujkonie.pl
Tel. : 797 649 508
BNP Paribas 19 1600 1462 1030 9079 0000 0025

Biuro :
Fundacja Międzynarodowy Ruch
na Rzecz Zwierząt - Viva!
ul. Kawęczyńska 16/39
03-772 Warszawa
www.viva.org.pl

KRS 0000135274
NIP 525-21-91-290
Regon 016409834

Ładowanie treści wpisu

Korzystając z naszej strony, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie przez nas plików cookies . Zaktualizowaliśmy naszą politykę przetwarzania danych osobowych (RODO). Więcej o samym RODO dowiesz się tutaj.